No i stało się najgorsze! Znowu. Comiesięczne postanowienie wzięło w łeb już na starcie. Ledwie listopad się rozpoczął, a ja już pogrążony w rozpaczy. A uprzedzali, że nie ma sensu. Na przekór wszystkim, postanowiłem jednak spróbować i się... zdziwić. A tu nóż w plecy jeszcze w święta. Zakład. Przyjmuję. Akcja „Znicz” i mniej niż 2000 pijanych za kółkiem. Ledwie się rozkręciło a już sześć stów, gdzieś koło trzech tysięcy dałem spokój. Kary podnieśli, do paki wsadzają, kwity kasują, a naród jak chlał tak chleje. A tak chciałem się zdziwić...
No i tak myślę nad tym zdziwieniem. W ręce trafia mi zbiór cytatów. Sprawdzam i od razu z grubej rury wali nie byle kto, bo sam Arystoteles - „U początku filozofii stoi – zdziwienie”. To już wyjaśniałoby czemu ta profesja w dzisiejszych czasach kuleje. Na dobitkę Gasset: „Zdziwienie i zaskoczenie są początkiem zrozumienia”. I tutaj konsternacja. Wychodzi na to, że warto byłoby się choć raz na jakiś czas zdziwić, bo inaczej dupa blada. Ani filozof ze mnie, ani tym bardziej intelektualista. Na dodatek Gasset dorzuca, że ów zjawisko jest domeną myślicieli, a nie... futbolistów (ciekawe o jakich mu chodziło...) – interesujące zestawienie. Coby jednak nie tracić czasu zabrałem się za poszukiwanie dziwów.
Znajomy mawiał, że w swoim życiu trafiał na dwa rodzaje dziwów: na dziwy wielkie, znane wszystkim oraz małe dziweczki, znane raczej nielicznym (tzw. dziwy lokalne). O tych wielkich trudno mówić, bo i niby co do nich zaliczyć? Piramidy? Yeti? Giertycha? Postanowiłem skupić się więc na tych mniejszych. Obłożony gazetami, z włączonym pudłem, odpaloną skrzynką ruszyłem na poszukiwania.
W polityce niby sporo się dzieje. Wywalili polskiego ambasadora na Litwie, wyciekają poufne notatki, a F-16 już dwa razy popsuły się w drodze do Polski. Ale czym tu się dziwić? Polscy politycy nie od dziś słyną z tego, że do polityki się nie nadają. Poufne notatki stały się ostatnimi czasy jedną z ciekawszych lektur, a Wuj Sam już zadba o to, żebyśmy za dużo nie polatali (za ciągłe włażenie w...). Ogólnie pudło.
Odpuściłem i postanowiłem pokatować FM-a. Efekty przeszły najśmielsze oczekiwania! W ciągu kilku godzin gry zdziwiłem się tyle razy, że drzwi do świata inteligencji uchyliły się! I co, panie Gasset, nie takie to trudne. Kilkanaście bramek straciłem dlatego, że obrońcy tak podawali do bramkarza, że za każdym razem przejmował to napastnik gości. Kilka bramek sprezentował golkiper, który albo wylazł na 25 metr i stracił piłkę (a mentalność defensywna!), albo walił gdzie popadnie i trafiał w rywala. A ile okazji zmarnowali moi fajterzy! Kilka do tak zwanego „pustaka”, do tego parę karnych (a atrybut na 17). No i te porażki, po 2 gole w ostatnich 5 minutach. To się zdziwiłem - nareszcie! Pomyślałem, że co jak co, ale takich cudów to w normalnym świecie nie ma! I... się zdziwiłem, bo jednak są. A wystarczyło mi do tego kilka meczów. Już środowe skróty LM pokazały, że nie miałem prawa kląć na swoich wirtualnych napadziorów, bo co niby musiałby zrobić Wenger po meczu Arsenalu? Kilka „setek” (niektórzy mówili, że to okazje z cyklu 1000%). Rosicky, Fabregas itd. A wynik? 0:0. Potem Real, który wygrywa po przedziwnym swojaku Nicolita, a van Nistelrooy marnuje „jedenastkę”. W czwartek Wisła i wybicie Dolhy (jakby kto nie wiedział, to taki bramkarz), który wali prosto w napastnika, tyle, że gola nie było. Potem jeszcze Celtic, który odprawia Hearts w ostatnich minutach, a drugi gol to kuriozum tygodnia. A na koniec cytat z Forum CM.
Jakiś Anglik na forum SI Games opisał swoje poczynania w FM-a (tłumaczenie Profesora):
„Grałem w weekend mecz derbowy, zawsze z nimi przegrywam, więc luzik. W pierwszej połowie gościu z Long Shots 4 i jedną bramką w dotychczasowej karierze pakuje mi bramkę z 30 metrów, spoko. Chwilę później centra ze skrzydła i ich wysoki napastnik podwyższa na 2:0, ale sędzia nie uznaje bramki. Diabli wiedzą czemu, ale gwiżdże wolnego dla nas.
Potem są nudy ale mam rzut wolny, centra i mój wysoki obrońca przedłuża centrę i jest remis - dziwne, bo rywal nie traci zwykle bramek ze stałych fragmentów gry. Remis do przerwy. W drugiej połowie cios za cios, aż nagle mój młody skrzydłowy strzela na 2:1. Prowadzę, mam szansę na pierwsze zwycięstwo od wieków!
Tamci atakują ile sił, i nagle w 72. minucie ich kapitan rusza do przodu przy rzucie wolnym, a sędzia odgwizduje faul. Nie wiem co się dzieje, nic w raporcie meczowym, chyba błąd w silniku 2D, ale nagle ich kapitan dostaje czerwień, nikt nie wie dlaczego. Bronimy się i dowozimy 2:1 do końca.
Gdzie tu jest realizm? Wygrywam z przeciwnikiem, którego nie pokonałem od wielu sezonów, do tego ich kapitan - przy okazji także kapitan reprezentacji Anglii - dostaje czerwień z powietrza. Jakie są szanse na coś takiego w rzeczywistości???”
Moje nadzieje powróciły! A jednak coś jeszcze może mnie zaskoczyć, choć to tylko gra. Panie Gasset, powracam. Na chwilę jednak... Następny post i pavlo99 sprowadza mnie na ziemię:
„Jest realizm, spójrz na wczorajszy mecz Tottenham – Chelsea. Tottenham nie wygrał z Chelsea od iluś tam lat (od 1990 – przyp. Perez), a wczoraj zwycięstwo. Makelele z 25 metrów strzela bramkę, Drogba strzela gola, ale sędzia nie uznaje i przyznaje wolnego dla Tottenhamu. Chelsea traci bramkę po stałym fragmencie (to zdarza się bardzo, bardzo rzadko). Młody skrzydłowy (czyt. Lennon) podwyższa na 2:1, Terry (notabene kapitan Anglii) dostaje czerwień z dupy, Chelsea ciśnie, ale nie zdobywa gola, no i jest pierwsze zwycięstwo od iluś tam lat.”
I to byłoby na tyle. Cóż, nie lubię Gasseta...
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ