Czy Wy również macie wrażenie, iż ktoś, kto wpatruje się (przez wiele godzin) w rozbudowaną wersję arkusza kalkulacyjnego, jest swego rodzaju szaleńcem? Odchyłem od normy, kimś wartym odwiedzenia w wariatkowie, by wspomieć tu jedynie kilka opinii znanych mi bliżej osób? Można śmiało powiedzieć, iż Football Manager dla wielu przestał być zwykłą grą, zabawką, odskocznią od życia - dla nich stał się religią, drugim (pierwszym?) życiem, czymś równie ważnym jak powietrze, czy obowiązkowa wycieczka do toalety.
Ba! Technikę mamy teraz taką, że i do wspomnianego wyżej przybytku można zabrać Football Managera bez taszczenia ze sobą PieC-skrzyni, monitora, klawy i myszki - czyli podstawowego (dawniej!) zestawu który jest wymagany by uruchomić tę grę. Szczerze? Raz w życiu zdarzyło mi się pójść z laptokiem do WC by dograć ważny mecz w edycji 2008. Teraz gramy na laptopach, tabletach, smartfonach - dobrze wiecie, że to urządzenia mobilne, więc jedynie pójście z laptopem na "posiedzenie" może wyglądać specyficznie. Jaka róznica, czy idziesz "tam" z gazetą, książką czy tabletem, prawda?
Seria CM/FM pożarła mnóstwo minut/godzin/dni z mojego życia - a mam 32 lata na karku. Mogę dziś śmiało powiedzieć, że tak jak widać w tytule tego manifestu - samym wariactwem określam fakt, iż dalej gram w gry ze stajni Sports Interactive. Dokonania EA dawno przestały być dla nich konkurencją, choć grałem też w gry "elektroników" właśnie - lata temu i dziś to nieprawda, tak właściwie.
Przechodząc powoli do tematu konkursu - co szalonego, dziwacznego, nietypowego zrobiłem dla Football Managera? Ciężko wybrać, a jednocześnie ocenić, czy te działania można wpisać w tę kategorię - uzbierało się troszkę takich pierdółek, które ja uważam za wariactwo.
Gdy dzisiaj tak siądę i podumam, iż kiedyś odpaliłem Football Managera (edycja 2005 lub 2006) w piątkowy wieczór (godzina 19? 20?), a grę zakończyłem w niedzielę rano - to włos mi się jeży na głowie. Ja wiem - to nie jest to samo co biec nago środkiem Świętojańskiej w Gdyni, ale ja to nazywam czystym wariactwem, być może i idiotyzmem, jak kto woli. Tyle godzin wygniatania fotela - a wstawałem z niego jedynie dla potrzeb fizjlogicznych oraz po to, by dostarczać sobie dopalacza pod postacią kawy sypanej marki (chyba) MK. Weekend marzeń, prawda? Może wtedy - dzisiaj rekordem była kilkunasto godzinna przysiadówa w multi z Pomstiboriusem. Ile to było godzin? Dwanaście? Trzynaście? Wariactwo, jak nic.
Dla serii Championship Manager uciekałem ze szkoły - tylko po to, by jak najszybciej uruchomić grę i wsiąknąć zupełnie w ten wirtualny świat piłki opartej na matematyce i podlanej gęstym sosem wyobraźni. Pal sześć oceny - w szkole, kiedyś, oddałem sprawdzian z fizyki - zapominając zupełnie o tym, że na odwrocie kartki jest nabazgrane jakieś moje wydumane na lekcji zestawienie zespołu oraz koślawa formacja. Niestety (świętej już pamięci) nauczyciel nie docenił mojej inwencji - ocena wystawiona została wyłącznie za posiadaną wiedzę z zakresu przedmiotu. Fanem piłki nożnej również nie był, ponieważ nie uznał za stosowne skomentować faktu, że w rzeczywistości taka "taksa" najmniejszego sensu by nie miała.
Razem z dawną ekipą znajomych za świryzm uznawaliśmy fakt, że spławialiśmy nasze dziołchy jedynie po to, by sobie pograć w CM/FM w trybie gorących krzeseł - ot, takie multi dla ubogich. Ciężko tutaj przytoczyć wszystkie "ściemy" jakich używaliśmy tylko po to, by przez kilka godzin, przy kawie i piwku, popylać w spację i jarać się tym, że iksiński jest w tabeli wyżej niż zeksiński czy inny iński. Mistrz w kraju mógł być tylko jeden. Niestety dziewczyna jednego z nas uznała, że tak częste "znikanie" z zasięgu jej radaru jest mocno podejrzane. Wyniuchała nas bardzo szybko - tekst w drzwiach brzmiał mniej więcej: a więc tak wygląda wrzucanie węgla? Tego dnia multi padło śmiercią w stylu jesiennym, to jest najsampierw spadł liść. Na twarz, oczywista.
Sporym wyzwaniem dla mnie był pewnego razu sam fakt uruchomienia gry, gdy wróciłem do domu w stanie bardzo mocno wskazującym na obalenie wielu litrów substancji wyskokowych. Na drugi dzień, siadając do kompa na potężnym kacu - po pierwsze, nie poznałem pulpitu mojego windowsa. Pojawiła się tam cała masa dziwnych linków, grafik, ikonek, pies wie czego jeszcze. Jeszcze bardziej się zdziwiłem po uruchomieniu gry (CM 01/02, pamiętam to jak dziś) - w prowadzonej przeze mnie Wiśle Kraków nastąpiły pewne zmiany. Coś zacząłem wtedy kojarzyć, że wpadłem w "korbę alfabetu" - i w pierwszym składzie widniały nazwiska piłkarzy zaczynających się na literę B. Same Bąki, Baszczyńskie, itp. Nie tyle w pierwszym składzie, bo to brzmi mało hardkorowo - ile w pierwszej kadrze! Okno pokazujące transfery DO i Z klubu było naprawdę solidnie zapełnione. Widocznie szczęśliwie pijany uznałem, że A jest oklepane, a na C trzeba sobie zasłużyć.
Takich pierdółek przy grach Sports Interactive było dziesiątki, setki nawet, przez te wszystkie lata. Nie są to epickie sprawy, o których piszą później historycy w książkach. Dzisiaj można się z tego śmiać, lekko sobie wspominać, uśmiechając się pod nosem. Ale wtedy - wtedy to było naprawdę coś. Ale i tak będę wciąż powtarzał, że największym wariactwem jest, samo w sobie, granie w Football Managera i to, że poświęciłem tej grze tak wiele godzin ze swojego życia.
Dzięki. I do przeczytania - może się wezmę za bary z opisem wrażeń z dema FM14?
* * *
Chciałbym jeszcze, korzystając z okazji, pozdrowić dwie osoby, z którymi "łączyło mnie przed laty gorące krzesło".
Tłuczek - mistrz taktyki, człowiek, który nawet z szitu bat potrafił skręcić. Jego Arka w CM01/02 wyczyniała takie cuda, że oczy wychodziły z orbit. Zresztą - w edycji 03/04 działo się podobnie. Świetny strateg, zarządca, po prostu master. Przed Championship Managerem ambitnie tłukliśmy w menagusy na C64, a później Premier Managera 3 - oraz całą masę innych tytułów.
Wielkie pozdrowienia również dla
Fyrmenka - to jest ktoś, dla którego te gry to była czarna magia. Do dziś nie wiem jaki stosował klucz przy zakupach piłkarzy, skoro nie ogarniał, czym są atrybuty. Nierzadko w pomocy grali u niego obrońcy, często napastnik zostawał bocznym obrońcą - a mimo tych idiotyzmów (sorry, Łukaszku!) jego zespoły zawsze były w czubie tabeli.
Wątpię, czy to przeczytacie, Chłopaki - ale gdyby nie Wy, ja wciąż grałbym w eFeMa jedynie w samotności. Pozdro i do zobaczenia przy piwie, kiedyś tam :).